
Kolega Marcin podsunął mi „Czyż nie dobija się koni?” przy okazji lektury „Wielkiego marszu” Stephena Kinga. Było to ponad 2 lata temu, ale przecież wszystko ma swój czas jak głosi Pismo albo śpiewa Grzegorz Markowski z zespołem Perfect. Dlatego właśnie nadeszła chwila na króciutką powieść Horace’a McCoya.
Maraton taneczny
W czasach wielkiego kryzysu w latach 30-tych XX wieku w Stanach Zjednoczonych ludzie szukają przeróżnych sposobów, by zdobyć jakiekolwiek pieniądze. Robert Syverten chce zostać reżyserem, ale póki co desperacko potrzebuje środków do życia. Dlatego decyduje się na udział w organizowanym cyklicznie maratonie tanecznym, którego zasady są proste: wygrywa ten, kto będzie tańczył najdłużej. Partnerką Roberta w morderczym (nomen omen) tańcu zostaje nieznana mu wcześniej Gloria – kobieta marząca o byciu aktorką, jednak niemająca zbyt wielkich szans na spełnienie swoich pragnień. Udział w zabawie daje im szanse nie tylko na zdobycie pokaźnych pieniędzy, ale także szanse na zaistnienie w Hollywood, bo właśnie tam odbywa się maraton. Jednak szybko przyjdzie im zrozumieć, że nie tylko oni pragną wygrać za wszelką cenę.

Danse macabre
Już na samym początku czytelnik dowiaduje się, że (uwaga SPOILER ALERT!) Robert – główny bohater, zabił Glorię. Na następnych stronach następuje rozbudowanie całej sytuacji i jej wyjaśnienie, ale przez to, że tytuł jest aż tak wymowny, to scena finałowa nie jest żadnym zaskoczeniem. I bardzo tego żałuję, bo historia ma niesamowity potencjał. Ale finałowa scena miałaby o wiele potężniejszy wydźwięk, gdyby nie uświadomienie czytelnika o tym, co się stało, już na pierwszej stronie.
Mimo świadomości tego, co się dalej wydarzy, śledziłem poczynania bohaterów ze sporym zainteresowaniem. Walka o to, by przetrwać kolejne rundy tańca, odpadanie jednej pary po drugiej, przeplatane wieloma zaskakującymi wydarzeniami tworzyły bardzo ciekawy klimat. Mam jednak nieodparte wrażenie, zwłaszcza obserwując dzisiejsze reality show i media społecznościowe, że fabuła książki pozbawiona jest mocy, jaką miała kilkadziesiąt lat temu. A Horace McCoy nie uwierzyłby co dziś ludzie są w stanie zrobić, by choć na chwilę zaistnieć w świecie show-biznesu.

Taniec alegorią życia
Książka jest krótka, ale w swej treści porusza wiele wątków. Od desperackich prób zdobycia pieniędzy, poprzez walkę o swoje marzenia, zmaganie się z depresją, zderzenie z trudną rzeczywistością w świecie Hollywood. Główne postacie powieści, Robert i Gloria, są pod wieloma względami przeciwieństwami i w swoich zachowaniach przypominali mi głównych bohaterów powieści F. Scotta Fitzgeralda, pt. „Czuła jest noc„. Robert – pełen nadziei na lepsze jutro, raczej twardo stąpający po ziemi i pozytywnie spoglądający w przyszłość. Gloria – pełna rozpaczy, pogrążona w depresji, momentami wpadająca w kompletny nihilizm.
I choć maraton taneczny w tej powieści jest swego rodzaju alegorią życia, to nie do końca odnajdowałem się w tej symbolice. Główni bohaterowie to maluczcy, biedni szaraczkowie, którzy biorą udział w mozolnym przedstawieniu, będącym źródłem rozrywki dla bogatych i dobrze usytuowanych osobistości. Wykańczają się w walce o nędzną nagrodę, ale zanim to osiągną zdeptają nie tylko swoje marzenia, stając się kimś zupełnie innym niż chcieli być. Może łatwiej byłoby mi bardziej poczuć to przesłanie, gdyby książka była bardziej rozbudowana, a ja zdążył się przywiązać do głównych bohaterów. Niestety nie wyszło.
Podsumowanie: Czy to holik?


Przesuń w lewo, by sprawdzić 🙂
Nie. „Czyż nie dobija się koni?” to króciutka powieść egzystencjalna, w której bohaterowie w poszukiwaniu łatwego zarobku biorą udział w wielogodzinnym maratonie tanecznym, którego zasady są proste: opadasz z sił – wypadasz z konkursu. Akcja rozgrywa się w czasach wielkiego kryzysu lat 30-tych XX wieku w Stanach Zjednoczonych. I choć w książce pełno jest znaczeń symbolicznych, począwszy od samego maratonu tanecznego będącego niejako alegorią życia, to niezupełnie odnalazłem się w tej symbolice. Przez wzgląd na niezbyt rozbudowaną fabułę nie zdołałem przywiązać się do głównych bohaterów. W dodatku element zaskoczenia, którego spodziewałem się w finale, został zdradzony już na pierwszych stronach . Ale pomimo tego warto sięgnąć po tę powieść, bo być może odkryjesz w niej to, czego ja nie dostrzegłem 😉
Ocena czytoholika: 3 / 5