Należę do tej niewąskiej grupy czytelników, która z radością wyczekuje kolejnych powieści Harlana Cobena. Choć zazwyczaj są one do siebie bardzo podobne, to jednak w tej regule jest sposób na sukces. Bo thrillery tego autora zapewniają dobrą rozrywkę, mimo tego że nie zapadają w pamięć. „O krok za daleko” to kolejna powieść-ksero Cobena, ale i tak nie żałuję, że po nią sięgnąłem 😉
Czy ja tego już nie czytałem?
To pytanie stawiam sobie każdorazowo biorąc powieść Cobena do ręki. W przypadku „O krok za daleko” miałem pewność, że nie czytałem jej wcześniej, bo to nowość, ale sama treść już takich gwarancji nie daje 😉 Simon Green jest kochającym mężem i ojcem. W jego idyllicznym życiu pojawia się rodzinny dramat, bo najstarsza córka uzależnia się od narkotyków. Kolejne próby ratowania Paige nie przynoszą skutków i dziewczyna na stałe ucieka z domu. Ojciec podejmuje rozpaczliwe starania, by dziewczynę uratować, ale w trakcie ostatniego podejścia dochodzi do awantury, w trakcie której Simon pobił Aarona – chłopaka Paige i dilera narkotyków. Sytuacja komplikuje się tym bardziej, gdy Paige znika na dobre, a kilka dni później znalezione zostaje ciało Aarona. Ojciec podejmuje desperackie śledztwo, w którym dowie się o rzeczach, o których nie chciał wiedzieć. A na horyzoncie pojawią się szaleńcy z tajemniczej sekty oraz bezwzględni handlarze narkotyków.
Chyba jednak czytałem ;P
Coben jak zwykle opiera swą fabułę na skrzętnie skrywanych tajemnicach. Kochająca się rodzina, szczęśliwe życie i nagle – bach! – nadchodzi niespodziewany dramat. Wydaje się on być zupełnie nieoczekiwany, ale po drodze odkrywane są sekrety, które członkowie prawie perfekcyjnej rodziny skrywają jedni przed drugimi. I choć na tym najczęściej opiera się sławetny już schemat, w jakim pisze ten amerykański pisarz, to jednak wciąż dobrze się to czyta. Nie inaczej jest w przypadku „O krok za daleko”, bo i tu Coben umiejętnie wciąga czytelnika w swój labirynt mylnych tropów, by na koniec zaskoczyć. Ja kolejny raz dopisuję do listy punkt po stronie Cobena, bo nie odgadłem, kto stał za wydarzeniami opisanymi w powieści. W dodatku pisarz zaprosił na karty swojej najnowszej powieści dwoje bohaterów znanych z innych jego książek – detektywa Napa Dumasa z „Nie odpuszczaj” i prokurator Loren Muse występującą choćby w „W głębi lasu„. Ich role były epizodyczne, ale wywołały spory uśmiech na mojej twarzy.
Niestety, poza zaskakującym finałem, mam do książki sporo zastrzeżeń. Przede wszystkim jest za bardzo przegadana. Generalnie lubię te rozważania Cobena, które wkłada on w głowy swoich bohaterów, ale tu wybitnie mnie drażniły. Po prostu było ich za dużo. Główny bohater cały czas coś rozkminiał – a to gdzie popełnił błąd, a to że życie jest takie, bądź inne. I choć jego dylematy były (przynajmniej początkowo) zrozumiałe, bo jako ojciec zaginionej córki mógł czuć się winny całej sytuacji, to jednak w mnogości tych rozważań Harlan Coben poszedł o krok za daleko. Poza tym naprawdę ciężko było mi polubić głównego bohatera, co raczej jest rzadkością w powieściach tego autora. Ale tu niestety tak było. Simon Green jest strasznie niewyraźny i nie budził mojej sympatii.
Poza tym trochę śmieszy mnie to, że w książkach Cobena co rusz ktoś kogoś oskarża o seksizm albo o bycie pretensjonalnym. Gdyby nie Coben, to chyba bym nie wiedział, co te terminy oznaczają. Ale wydaje mi się, że jest już tego za dużo. Mężczyzna w sytuacji zagrożenia staje przed kobietą, by ją zasłonić – uuu, panie – seksizm. Syn zarzuca ojcu, że nie ochronił matki przed niebezpieczeństwem – oj, oj, chyba nie chcesz wyjść na seksistę, bo w odwrotnej sytuacji nie oskarżałbyś matki, że nie obroniła ojca. I tak jeszcze kilka razy. Słabe. A może za bardzo się czepiam? Hm, nie – nie za bardzo.
Podsumowanie: Czy to holik?
Nie. „O krok za daleko” z pewnością trudno zaliczyć do najlepszych thrillerów Harlana Cobena. Spod jego ręki wyszło wiele znacznie lepszych powieści, które na dłużej zapadły mi w pamięci i wywołały dużo większe emocje. W najnowszej pozycji ze swojego przebogatego dorobku amerykański pisarz po raz kolejny zastosował ten sam schemat fabuły, ale tym razem było to trochę przegadane i nie tak wciągające, jak zazwyczaj. W dodatku mojej sympatii nie wzbudził główny bohater, co również przełożyło się na mój słabszy odbiór tej powieści jako całości. Ale że Coben ma u mnie spory kredyt zaufania, to przymykam oko na ten chwilowy spadek formy i już czekam na kolejne jego thrillery, w których spowoduje przyspieszenie bicia mojego serca o co najmniej kilkanaście uderzeń na minutę 😉
Ocena czytoholika: 3,5 / 5