Sekundę po tym, gdy zobaczyłem, że ma zostać wydana druga część książki Pawła Reszki „Mali bogowie”, byłem pewien, że ją przeczytam. Dlaczego? Bo pierwsza część, którą czytałem w zeszłym roku, była bardzo mocna, momentami wstrząsająca, a przy tym po prostu świetnie napisana. Dlatego nie wahałem się ani chwili i czym prędzej zakupiłem najnowszą pozycję z repertuaru Reszki z podtytułem „Jak umierają Polacy”. Czy jest tak samo szokująca i wyrazista jak poprzednia? Niestety trochę jej brakuje.
Cenię Pawła Reszkę jako pisarza za bezpośredniość i bezkompromisowość z jakimi podejmuje się opisania tematów trudnych, a jednocześnie dotykających prawie wszystkich członków naszego społeczeństwa. Zawsze świetnie przygotowany warsztatowo, zadający dobre pytania i wnikliwie obserwujący otaczającą go rzeczywistość. Niezależnie od tego, czy aktualnie opisuje problemy z zakresu finansów, czy z dziedziny medycyny. Fachowiec.
Reszka pisząc pierwszą część o małych bogach, wcielił się w postać sanitariusza jednego z dużych szpitali, by na własne oczy i w sposób namacalny doświadczyć i zrozumieć, skąd bierze się znieczulica wśród lekarzy w Polsce. Podobnego zabiegu dokonał i tym razem, bo pisząc „Jak umierają Polacy” Reszka dołączył do zespołu ratowników medycznych jeżdżących karetką pogotowia do pacjentów wymagających natychmiastowej pomocy medycznej.
Uczę się karetkowego języka. Najpierw „leżak” – pijak leżący w rowie albo na drodze. „Wieszak” to wisielec. „Beret” – samotny starszy człowiek. „Ferrero rocher” – koc termiczny. „Bomiś” – pacjent roszczeniowy… A „sraczka”? Wezwanie niepotrzebne, do jakiejś banalnej dolegliwości.
Dzięki obecności w karetce oraz podczas akcji ratowniczych autor mógł w sposób niezwykle przekonujący i obrazowy dokładnie opisać choroby, jakie dotykają polską służbę zdrowia. Choć część tych dolegliwości opisał już uprzednio, to tym razem rozszerzył diagnozę i skupił się na Szybkich Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych oraz karetkach pogotowia, czyli miejscach, w których nieraz ułamki sekund decydują o ludzkim życiu. A to, co opisał Reszka, może wywołać ciarki na plecach.
Nieustanne braki kadrowe wśród lekarzy skutkujące kilkudziesięciogodzinnymi dyżurami, przemęczenie, coraz mniejsza liczba lekarzy i personelu medycznego, naciąganie przepisów dotyczących długości czasu pracy. A do tego setki bezzasadnych wezwań karetek i tłumy na SOR-ach spowodowane przez pacjentów dotkniętych jakimiś błahostkami, z którymi powinni wylądować u lekarzy ogólnych. Jednak z cwaniactwa lub głupoty wiele osób nadużywa porad lekarskich zarezerwowanych dla pacjentów o wysokim zagrożeniu życia. A pomiędzy tym wszystkim temat, którego uniknąć nie sposób: pieniądze.
Jestem tutaj na kontrakcie dyspozytora i mam kontrakt ratownika kierowcy, więc pracuję średnio trzysta godzin. To jest takie zdrowe minimum, gdzie można popracować i odpocząć. Ale mam kolegów, którzy pracują w kilku miejscach po sześćset godzin. Znam też takich, którzy potrafią wyrobić siedemset dwadzieścia godzin.
Wszyscy – ministerstwo, NFZ, spółki traktują to jako biznes, tylko ratownicy mają traktować to jako misję?
Książkę czyta się szybko, głównie dlatego, że podobnie jak w przypadku poprzedniej części, jest ona napisana w większości w postaci rozmów, tym razem z ratownikami medycznymi i lekarzami. Pomiędzy dialogi te autor wplata swoje własne spostrzeżenia i obserwacje z wyjazdów w karetce oraz przedstawia wycinki danych dotyczących polskiej służby zdrowia. Całość tworzy jednolitą i interesująco napisaną konstrukcję.
Nie sposób jednak uniknąć porównań do „O znieczulicy polskich lekarzy„, a w takim zestawieniu „Jak umierają Polacy” wypada słabiej. Dlaczego? Przede wszystkim zabrakło odrobiny świeżości w ukazaniu problemu, jako że część diagnozy autora była zbieżna z wnioskami zawartymi w pierwszej części o małych bogach. Ponadto pisząc o znieczulicy wśród lekarzy Reszka dotykał tematu niesamowicie nośnego społecznie – obojętność, brak wrażliwości, pazerność, które niejednokrotnie przebijały z wypowiedzi bądź historii opowiadanych przez lekarzy w pierwszej części, aż zapierała dech.
Natomiast w „Mali bogowie 2” autor opisuje w sporej mierze wady pacjentów, a to już nie jest tak chwytliwe. Co nie oznacza, że jest mniej ważne. Bo nadużywanie wizyt lekarskich na SOR-ze albo niepotrzebne wezwania karetki mogą skutkować tym, że dany lekarz albo ratownik nie będą w tym momencie tam, gdzie naprawdę byliby potrzebni. A to może spowodować czyjąś śmierć. Dlatego też chciałbym, by jak najwięcej osób przeczytało tę książkę, by wywierać presję na osoby, które bezsensownie korzystają z pomocy medycznej na SOR-ach albo w karetkach. By zrozumieli, że w ten sposób szkodzą innym.
Poniżej kilka fragmentów, będących niejako próbką tego, co otrzymacie, jeśli zdecydujecie się zakupić książkę „Mali bogowie 2. Jak umierają Polacy”:
Podsumowanie: Czy to holik?
Niezupełnie. „Mali bogowie 2. Jak umierają Polacy” to pozycja wartościowa i warta przeczytania. Jednak nie jest już tak wstrząsająca jak pierwsza część, a i nie sposób nie odnotować, że autor wyprowadza część podobnych wniosków jak w „O znieczulicy polskich lekarzy„. Dlatego moim zdaniem książce nieco brakuje świeżości, co sprawia, że nie jest już tak odkrywcza, jak pierwsza część. Plusem za to jest wiele fragmentów zachęcających do refleksji, a także tych przepełnionych humorystycznymi wątkami z akcji ratowniczych.
Ocena czytoholika: 4 / 5