Żeby nie było śladów - Cezary Łazarewicz
Tytuł: Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka
Kolekcja:
Ocena:
Wydawnictwo:
Liczba stron: 316
Data wydania: 2017

Chyba najdłuższa, jak do tej pory, przerwa w blogowaniu i czytaniu w mojej krótkiej, blogerskiej karierze. Przyczyn było wiele i każda z nich była szalenie istotna: zaangażowanie w inne projekty, sporo pracy, nowe sezony „Stranger Things” i „Punishera” 😉 Ale teraz zaliczam powrót po kilkutygodniowej przerwie i jest to ważny powrót, głównie ze względu na lekturę, która towarzyszyła mi w ostatnim czasie. Bo książka ta nikogo, kto żyje w Polsce, nie powinna pozostawić obojętnym. To historia głęboko wstrząsająca i wywołująca wiele pytań. To szczegółowy zapis tragicznych zdarzeń, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Ale niestety stały się bolesną rzeczywistością.

Cezary Łazarewicz we wstępie „Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka” pisze:

Zgodnie z jej przewidywaniami nikt przez lata nie odpowiedział na apel, choć miała wielu przyjaciół wśród dziennikarzy i pisarzy. Nie chcieli się z tym babrać? Brakło im siły? Było na to za wcześnie? Padło na mnie – pomyślałem.

W ten sposób tłumaczy, dlaczego napisał tę książkę. Od razu napiszę, choć moje zdanie będzie pewnie tylko jednym z tysięcy: bardzo dobrze, że to zrobił.

Sprawa śmiertelnego pobicia Grzegorza Przemyka jest jedną z najbardziej znanych zbrodni PRL, obok zabójstwa ks. Popiełuszki, „Czarnego Czwartku”, czy pacyfikacji kopalni Wujek. Śmierć maturzysty z Warszawy w wyniku brutalnego pobicia przez milicję wzburzyła miliony Polaków. Pogrzeb był jedną z większych manifestacji antyrządowych w latach Polski Ludowej. Cóż jednak z tego, skoro nikomu z winnych włos z głowy nie spadł?

(…) jeden z milicjantów wołał do drugiego: „Bij go w brzuch, żeby śladów nie było”.

Łazarewicz po analizie tysięcy stron dokumentów znajdujących się w IPN, rozmowach z żyjącymi wciąż uczestnikami tamtych zdarzeń oraz ich potomkami, zgromadził i przedstawił w książce setki faktów, dziesiątki przypuszczeń oraz postawił wiele pytań, które wciąż pozostają bez odpowiedzi. Całość składa się na wstrząsający obraz manipulacji władz PRL, której jedynym celem było zrzucenie odpowiedzialności za śmierć Przemyka na kogokolwiek innego niż milicjantów, a co za tym idzie, by chronić samych siebie przed buntem społeczeństwa przeciwko brutalności aparatu władzy. By zrealizować cel uniknięcia odpowiedzialności zastosowano metody, które opisać można by jednym słowem pomnożonym przez tysiąc: kłamać, kłamać i jeszcze raz kłamać!

Ten wstrząsający zapis zdarzeń zawarty w „Żeby nie było śladów” zapada głęboko w pamięć i pozostawia poczucie niedowierzania. Wielokrotnie podczas lektury kiwałem głową ze zdumienia, do czego mogła posunąć się władza, ze szczególnym uwzględnieniem wierchuszki aparatczyków PRL. Skala manipulacji i dezinformacji była ogromna. W sprawę zaangażowano setki funkcjonariuszy, całą siatkę donosicieli i agentów, oskarżono dziesiątki niewinnych osób, a część z nich nawet skazano. I wszystko to w majestacie „prawa”. Tu fragment na potwierdzenie:

Niedawno dowiedziałem się, jak wielka rzesza ludzi na to pracowała. Prokuratorzy, esbecy, milicjanci, najwyżsi dostojnicy państwowi traktowali mnie jak pionek na szachownicy. Nie rozumiem, dlaczego nikt z nich nie poniósł kary. (…) Cezary F. obliczył, że rozpracowywało go dwustu czterdziestu esbeków. Efekty ich pracy znajdują się dziś w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej

(…) tuszowaniem zbrodni i chronieniem milicjantów zajmował się cały sztab ludzi, od szeregowych esbeków po ministra spraw wewnętrznych. Stworzono ogromną machinę milicyjną, sztaby kryzysowe, grupy terenowe, zakładano podsłuchy telefoniczne, domowe, inwigilowano, szantażowano.

Nie chcę zbyt wiele zdradzać z treści tej książki, bo właśnie szok i osłupienie, jakie momentami towarzyszą czytaniu są niejako niezbędne, by wczuć się w tę historię, a przedstawienie zbyt wielu faktów, bądź przytoczenie tu zbyt wielu fragmentów mogłoby niepotrzebnie zdradzić wiele wstrząsających zdarzeń. Dlatego poniżej tylko kilka innych cytatów mających zachęcić do sięgnięcia po „Żeby nie było śladów”:

Uwaga spoiler!

Wyznacza też sekretarza KC Mirosława Milewskiego, by powołał specjalny zespół do koordynowania sprawy Przemyka. Jego działalność, jak wkrótce się okaże, będzie polegać na zaciemnianiu, zamulaniu i wskazywaniu fałszywych tropów.

Zadanie profesora polega na takim zinterpretowaniu faktów, by odsunąć podejrzenia od milicjantów, a najlepiej skierować je na kogoś innego. Zadanie nie jest łatwe wobec zeznań świadków. Profesor Szewczuk zaleca zastosowanie jednej z najstarszych technik manipulacji – pokazanie wroga w najczarniejszych barwach. Wroga, czyli Przemyka, należy tak przedstawiać, by wyeksponować pijaństwo i narkomanię w jego środowisku.

Cezary F. ma rozpoznać milicjantów bijących Grześka. Zadanie nie jest łatwe. Komenda bardzo starannie wyselekcjonowała pozorantów. Wybierał ich plastyk z Zakładu Kryminalistyki KGMO na podstawie zdjęć tych, którzy brali udział w biciu na Jezuickiej. Miał dobrać osoby najbardziej podobne pod względem wzrostu, wagi, budowy ciała. Dla większego utrudnienia wszyscy, niezależnie od posiadanych stopni, zostali ubrani w jednakowe mundury, podobnie ostrzyżeni i uczesani.

Po przeczytaniu całej książki, wciąż ogarnięty szokiem i przepełniony skrajnymi emocjami, poczułem pogardę i odrazę dla wszystkich tych, którzy ludzi pokroju Kiszczaka, Jaruzelskiego i im podobnych zbrodniarzy, nazywali „ludźmi honoru”. Do wszystkich tych, którzy odpowiedzialni byli za to, że zbrodniarze ci nigdy w wolnej Polsce nie zostali sprawiedliwie osądzeni, że nigdy nie dosięgło ich ramię sprawiedliwości i w spokoju dożyli sędziwego wieku, wciąż mając wielki wpływ na kształtująca się w Polsce rzeczywistość. Że pomimo wielu spraw sądowych wytaczanych tym oprawcom, każde postępowanie kończyło się farsą. Ogarnął mnie smutek, że wciąż tak wielu uważa, że „za komuny” było lepiej, że teraz w porównaniu z tamtymi czasami jest gorzej. Niedowierzanie i rozgoryczenie budzą się w moim sercu, gdy słyszę dziś, że zabiera się nam wolność, demokrację i że jest gorzej niż w PRL. Nie, nie jest gorzej. Lecz jeśli, Szanowny Czytelniku, masz takie zdanie, to szczerze zachęcam: przeczytaj „Żeby nie było śladów”, zastanów się i przemyśl to raz jeszcze.

Podsumowanie: Czy to holik?

Niezupełnie. To wartościowa książka o niezwykle trudnej, ale i szalenie istotnej tematyce. Czyta się ją szybko, ale z trudem. Trud ten wynika z niedowierzania i fizycznego wręcz bólu i współczucia, jakie mogą towarzyszyć tej lekturze. Jednak drugim powodem, dla którego czytało mi się tę książkę z trudem był sposób, w jaki Łazarewicz przedstawił tę historię. Większość wydarzeń ujętych w podrozdziały opisuje on z oznaczeniem daty wydarzeń – to pozwala na zachowanie chronologii zdarzeń i łatwiejsze przyswojenie wielu faktów i nazwisk. Pomiędzy podrozdziały te autor wplata jednak historie z przeszłości dotyczące głównych bohaterów tego dramatu i ten właśnie zabieg powoduje spowolnienie historii i w mojej ocenie wywołuje pewien niepotrzebny chaos.

Niemniej po książkę tę sięgnąć powinien każdy zainteresowany historią najnowszą Polski, czy chcący zrozumieć realia PRL-u. Ale nie tylko. Bo „Żeby nie było śladów” to zapis tragicznych zdarzeń, których nie powinno dosięgnąć zapomnienie. Dlatego też polecam tę książkę właściwie każdemu, bo jestem przekonany, że nikogo nie pozostawi ona obojętnym.

Ocena czytoholika: 4 / 5

Masz inne zdanie na temat tej książki? Podziel się nim w komentarzu 🙂

czytoholik

Człowiek wielu zainteresowań, pełen zapału i optymizmu. Prywatnie pasjonat nowych technologii, historii II Wojny Światowej oraz zapalony czytelnik kochający książki. Po godzinach zacięty gracz w squasha i futsal.