Perypetie prywatnego detektywa Cormorana Strike’a i jego błyskotliwej asystentki Robin Ellacott śledzę już od ponad roku, gdy sięgnąłem po pierwszy tom tego cyklu, czyli „Wołanie kukułki„. Skłoniła mnie do tego ciekawość, jak z gatunkiem kryminalnym poradzi sobie J.K. Rowling i musiałem przyznać, że wychodziło nadzwyczaj interesująco. Niestety, „Zabójcza biel”, czyli czwarta część serii zaburza tę ocenę.
Tajemniczy, szalony klient
Do agencji Cormorana i Robin wkracza zdesperowany klient – Billy, z prośbą o pomoc w wyjaśnieniu sprawy zbrodni, której był świadkiem. Wydawałoby się dzień jak co dzień, gdyby nie to, że morderstwo zostało dokonane wiele lat temu, gdy klient był dzieckiem, a ponadto Billy ma poważne zaburzenia psychiczne, które utrudniają mu wyjaśnienie szczegółów tego, co się zdarzyło. Co więcej, jego problemy emocjonalne odciskają swoje piętno na pamięci młodego mężczyzny, przez co sam nie jest pewien, co się dokładnie wydarzyło. Jednak coś w postawie Billy’ego sprawia, że Strike mu wierzy i chce wyjaśnić zagadkę. Niestety mężczyzna w popłochu ucieka z biura, a Cormoran staje przed nie lada wyzwaniem, by ze strzępów informacji, jakie uzyskał, stworzyć cały obraz sytuacji.
Coś poszło nie tak
„Zabójcza biel” to w mojej ocenie zdecydowanie najsłabsza powieść z całego cyklu. Już na samym początku odrobinę naciągane wydało mi się to, że wizyta nieco niezrównoważonego klienta, który miał ewidentne problemy psychiczne, zaciekawiła Strike’a na tyle, by podjąć się wyjaśnienia sprawy. Ale najgorsze miało dopiero nadejść 😉
Bo książka Rowling z rasowego kryminału przerodziła się w powieść obyczajową. Za dużo ciągnących się wątków prywatnych z życia Robin i Strike’a. Sam wątek śledztwa w miarę ciekawy, ale przesłonięty ciągłymi perypetiami osobistymi głównych bohaterów, przez co zagadka kryminalna zeszła na drugi plan. I choć w poprzednich częściach cyklu poznawanie losów dwójki detektywów budziło we mnie coraz większą sympatię do nich, to w „Zabójczej bieli” odniosło to wręcz przeciwny efekt. Nieustające problemy małżeńskie Robin plus nieuporządkowana relacja osobista pomiędzy dwójką głównych bohaterów przeradzała się w jedną, zdecydowanie za bardzo rozwleczoną historię miłosno-dramatyczno-nudną. A z ponad sześciuset stron można by bez problemu wyciąć dwieście, a fabuła w żaden sposób by na tym nie ucierpiała, a wręcz przeciwnie.
Piąta część? No nie wiem…
W połowie września br. ma ukazać się w Wielkiej Brytanii 5 tom przygód Cormorana i Robin, ale przyznam, że po mocnym rozczarowaniu, jakim była „Zabójcza biel”, nieszczególnie ciągnie mnie do kontynuacji. Może potrzebuję trochę odpocząć od tych postaci, a może lepiej będzie już do nich w ogóle nie wracać? Sam nie wiem. Poczekam z ostateczną decyzją aż zapoznam się z opisem i opiniami o „Troubled blood”, bo taki tytuł ma nosić piąta część cyklu. W Polsce pewnie ukaże się przed końcem roku, ale oficjalnej daty jeszcze nie znalazłem.
Podsumowanie: Czy to holik?
Nie, zdecydowanie nie. „Zabójcza biel” to najsłabsza część cyklu o Cormoranie Strike’u i Robin Ellacott. W powieści zbyt wiele miejsca poświęcono wątkom obyczajowym, co sprawiło, że trudno nazwać mi tę książkę kryminałem. Mam nadzieję, że jest to jedynie chwilowa zniżka formy u J.K. Rowling i nie oznacza to, że cykl ten lepiej sobie odpuścić. Przekonam się o tym za kilka miesięcy, gdy na polskim rynku pojawi się piąty tom z tej serii. A tymczasem czym prędzej muszę jakąś inną lekturą zatrzeć złe wrażenie, jakie pozostało mi po „Zabójczej bieli” 😉
Ocena czytoholika: 3 / 5