Otwarte rany - Stuart MacBride
Tytuł: Otwarte rany
Kolekcja:
Ocena:
Wydawnictwo:
Liczba stron: 344
Data wydania: 2007
Z tej serii również:
Chłód granitu1
Zamierające światło2

Dobrze się wraca do lubianych bohaterów znanych z wcześniej rozpoczętych serii. Z tą myślą siadałem do kolejnej książki Stuarta MacBride’a pt. „Otwarte rany”. To trzecia część cyklu przygód sierżanta Logana McRae z aberdeeńskiej policji w Szkocji. I choć cieszyłem się na ponowne wejście w ten specyficzny, nieco mroczny klimat znany mi z wcześniejszych tomów, to jednak odrobinę się zawiodłem.

Mroczne Aberdeen

Na przedmieściach Aberdeen i Dundee grasuje seryjny gwałciciel. Oprawca ten z każdą zbrodnią staje się coraz bardziej brutalny. Policja z Aberdeen zastawia pułapkę na przestępcę i wpada w nią lokalny gwiazdor piłki nożnej. Czy to możliwe, by właśnie Rob Macintyre, złote dziecko szkockiej piłki, był brutalnym bandytą? Do akcji wkracza adwokat piłkarza oraz usłużne media, które stają w obronie zawodnika. Na policję spadają gromy i oskarżenia o bezpodstawne zarzuty szargające dobre imię futbolowej gwiazdy. Tymczasem w niewyjaśnionych okolicznościach ginie niezidentyfikowany mężczyzna, który został podrzucony pod izbę przyjęć w fatalnym stanie, już właściwie po wykrwawieniu się na śmierć. Kto stoi za jego śmiercią?

Sierżant Logan McRae angażuje się w śledztwo mające na celu odkrycie co było przyczyną śmierci znalezionego pod szpitalem N.N. Jednak szybko przekona się, że sprawa ta jest mocno zagmatwana, bo ofiara pochodzi z lokalnego środowiska sympatyków BDSM. A środowisko to niczego nie ceni sobie tak bardzo, jak dyskrecji. Co więcej, Logan nie będzie mógł w pełni poświęcić się poszukiwaniom, bo sprawa gwałciciela z Aberdeen nabierze tempa, a podejrzenia kierowane pod adresem piłkarza staną się wątpliwe. Kto zatem jest prawdziwym sprawcą? Czy wszystkie zbrodnie są dziełem tego samego zwyrodnialca?

otwarte rany - stuart macbride - czytoholik

Kalka, kopia, ksero

Choć wydarzenia opisane w „Otwartych ranach” różnią się od tych opisanych w poprzednich częściach, to jednak całe tło jest właściwie identyczne. Nie, nie: właściwie. Ono jest identyczne. I nie mam na myśli tego, że akcja rozgrywa się w Aberdeen. Po prostu autor wpisał akcję w te same ramy, co poprzednio. Schemat jest aż do bólu widoczny i odczuwalny. Logan jest podopiecznym inspektor Steel. Ale tymczasowo znów podlega inspektorowi Inschowi. Nieustannie dochodzi do kłótni i sporów pomiędzy inspektorami, McRae lawiruje pomiędzy nimi, jak tylko może. Ale i tak ponownie popełnia jakieś wykroczenia, które sprawiają, że trafia pod lupę wydziału wewnętrznego. Znów. Podobnie jak w pierwszej i drugiej części jego dalsza kariera w policji wisi na włosku. Szkoda tylko, że czytelnik nie czuje z tego powodu żadnego napięcia, a myśli jedynie: nie wierzę, zaś to samo?

Podobnie jest z życiem osobistym Logana – kłótnie, podejrzenia, niedomówienia. Sprzeczki z pewnym dziennikarzem i główną patolog, zwaną Królową Zimy. Wieczorne chlańsko i poranny kac na dyżurze. Schemat, schemat i jeszcze raz schemat. Czytając, raz po raz miałem ochotę odrzucić książkę w kąt z powodu niechęci, jaką we mnie wzbudzała. Wyglądało to tak, jakby MacBride z jednego pomysłu chciał wystukać kilka powieści. Ale tak się nie da. Znaczy – da się, ale nie bez obrażania inteligencji czytelnika. Jeśli kiedykolwiek sięgnę po kolejną część, to obiecuję: jeśli będzie znów taki sam schemat, to spalę, potargam, podepczę, a potem znów spalę tę książkę 😛

Bohater, którego polubisz

Na szczęście, gdy emocje już mi opadły, a akcja nabrała rozpędu, to książkę zaczęło się czytać całkiem nieźle. Tempo było dobre, zagadka ciekawa, a klimat odrobinę mroczny, co jest na plus. W dodatku jakoś przywiązałem się do tego Logana i nie sposób mi go nie lubić. Lubię śledzić jego perypetie, komentarze i zachowania. Pozostali bohaterowie również są wyraziści, choć odrobinę przerysowani (Steel i Insch) i jednowymiarowi. Nie wiem, czy naprawdę wszyscy policjanci w Szkocji, gdy wchodzą do domów świadków bądź rodziny ofiary, to pierwsze co robią, to parzą herbatkę w kuchni, ale u MacBride’a tak jest. A że nie byłem w Szkocji, a MacBride był, to ma nade mną pewną przewagę. Takich przerysowań jest w powieści więcej, ale bardziej wywołują uśmiech niż zdenerwowanie.

Z ciekawostek: kontynuowałem wyliczanie ile razy autor użył słowa „granit” w różnych odmianach opisując otoczenie, w którym rozgrywała się akcja. Już wiem z poprzednich części, że Aberdeen zwane jest „Granitowym Miastem”. Ale i tak uważam, że MacBride trochę przesadził z tym określeniem. W „Otwartych ranach” słowo „granit” padło 25 razy. W poprzednich tomach było to odpowiednio: 19 i 17 razy. Jest pewna tendencja zwyżkowa. Boję się, że gdy jednak sięgnę po czwarty tom, to ów „granit” będzie mi towarzyszył na co drugiej stronie 😉 A co wtedy zrobię z tą książką? Czytaj powyżej 😛

Podsumowanie: Czy to holik?

Nie. „Otwarte rany” to całkiem niezły kryminał, który czyta się z umiarkowanym zainteresowaniem. Ciekawość rośnie od połowy powieści, gdy akcja nabiera tempa. Ale nie polecam czytać tej książki jako osobnej, niezależnej od pozostałych części, bo autor nie wprowadza bohaterów z poprzednich tomów i nie wyjaśnia wydarzeń, które mają pewne znaczenie dla akcji trzeciego tomu. Przyznam, że trochę nie rozumiem tego zabiegu, ale cóż. Niemniej jako kontynuacja dobrego cyklu, powieść „Otwarte rany” warta jest przeczytania. Zapewnia przyjemną rozrywkę dawkowaną w sposób nieskomplikowany.

Ocena czytoholika: 3,5 / 5

Masz inne zdanie na temat tej książki? Podziel się nim w komentarzu 🙂

czytoholik

Człowiek wielu zainteresowań, pełen zapału i optymizmu. Prywatnie pasjonat nowych technologii, historii II Wojny Światowej oraz zapalony czytelnik kochający książki. Po godzinach zacięty gracz w squasha i futsal.