„Zamierające światło” to moje drugie spotkanie ze szkockim autorem Stuartem MacBridem. Choć właściwie powinienem napisać, że to drugie spotkanie z Loganem McRae – głównym bohaterem cyklu powieści napisanego przez pisarza z Aberdeen. Logan McRae to niezwykle bystry, ale i pechowy policjant w stopniu sierżanta, który raz po raz musi stanąć oko w oko z seryjnymi mordercami. Wydarzenia z drugiej części przygód sierżanta rozgrywają się około rok po zdarzeniach opisanych w „Chłodzie granitu„.
W deszczowym Aberdeen ktoś podkłada ogień pod wydawałoby się niezamieszkały dom. Jednak wskutek pożaru ginie sześć przebywających tam osób, w tym jedno niemowlę. Okazuje się, że podpalacz odciął mieszkańcom budynku wszystkie drogi ucieczki i z chorą satysfakcją obserwował jak płoną. Następnego dnia w podmiejskich dokach ginie prostytutka zabita w niezwykle bestialski sposób. Do rozwiązania tych spraw zaangażowani zostają wszyscy policjanci aberdeeńskiej policji, a Loganowi trafia się śledztwo w sprawie zabitej prostytutki. Sprawa nabiera tempa, gdy po kilku dniach odnalezione zostaje ciało kolejnej zabitej kobiety. Wszystko wskazuje na to, że w mieście grasuje seryjny morderca, który okrutnie pastwi się nad swoimi ofiarami.
Tymczasem sierżant McRae ma spore problemy z akceptacją wśród swoich współpracowników po tym, gdy w poprzedniej prowadzonej przez niego akcji groźnie postrzelony zostaje funkcjonariusz policji. Poza tym główny bohater nękany jest przez wydział wewnętrzny, komplikują mu się sprawy osobiste, a śledztwo z każdą chwilą okazuje się trudniejsze niż początkowo wskazywały na to fakty. Klimat się zagęszcza, a Logan popada w coraz to większe kłopoty. Czy zdoła powstrzymać groźnego mordercę, poprawić swoją sytuację w policji oraz zadbać o sferę osobistą swojego życia? Odpowiedź w książce 😉
Muszę przyznać, że początkowo dość trudno czytało mi się tę część przygód Logana. W trakcie lektury pierwszych kilkudziesięciu stron miałem nieodparte wrażenie, że skądś to już znam. Podobnie jak w pierwszej części, tak i w „Zamierającym świetle” historia rozpoczyna się, gdy McRae ma poważne problemy z wydziałem wewnętrznym, kłopoty osobiste oraz ciągłe, pełne wahania wątpliwości, czy pozostanie w policji. Te fragmenty wyglądały odrobinę jak kalka pierwszej części. W dodatku podobnie wyglądały wewnętrzne rozgrywki w policji, co również składało się na obraz nieco odgrzewanego kotleta. Na szczęście od połowy książka nabiera tempa, a zdarzenia stają się odmienne od tych z pierwszego tomu, co znacząco wpłynęło na poziom mojego zainteresowania.
Innym poważnym minusem książki jest to, że wiele wątków z „Chłodu granitu” ma swoją kontynuację w drugiej części serii. Zazwyczaj gdy czytam cykle, to historie da się czytać odrębnie. W przypadku historii Logana McRae zdecydowanie polecam lekturę od pierwszego tomu, bo wielu wątków można by nie zrozumieć. Nieco zdziwiło mnie takie zagranie autora, ale z drugiej strony – jeśli czyta się całą serię, to problem przestaje mieć znaczenie. Szczęśliwie wraz z kontynuacją wątków z pierwszej części, w „Zamierającym świetle” ponownie poczuć można mroczny klimat szkockich ulic oraz pełne czarnego, ironicznego humoru zdarzenia i dialogi. To właśnie ten humor oraz dość makabryczne sceny zbrodni są największym atutem powieści Stuarta MacBride’a.
Ciekawostka: opisując miejsca zdarzeń autor wielokrotnie używa słowa „granit” w wielu odmianach. Normalnie bym pewnie tego nie zauważył, ale nie jest to popularne słowo, a poza tym pojawia się w książce naprawdę często. Tak często, że nie potrafiłem odmówić sobie przyjemności policzenia. Wyszło, że autor skorzystał z tego słowa aż 17 razy 😉 To zmusiło mnie do pomyślenia: dlaczego ten granit? I tak trafiłem na stronę Wikipedii, gdzie Aberdeen opisywane jest jako „Granitowe miasto”. Teraz tytuł pierwszego tomu nabrał dla mnie zupełnie nowego znaczenia 🙂
Podsumowanie: Czy to holik?
Niezupełnie. „Zamierające światło” to ciekawy kryminał, w którym trzeba przeczekać nieco ciężkawy początek. Potem akcja nabiera rozpędu i coraz trudniej jest odłożyć książkę na bok. Po lekturze kilkudziesięciu pierwszych stron pomyślałem, że to moje ostatnie spotkanie ze Stuartem MacBridem. Na szczęście przełamałem ten trudny moment i doszedłem do bardzo interesującej i zaskakującej końcówki. Wskutek tego zmieniłem decyzję i na pewno jeszcze w tym roku sięgnę po kolejną (kolejne?) część (a może części 😉 ) przygód sierżanta Logana McRae. Koniec końców, to kawał dobrej i mocnej rozrywki.
Ocena czytoholika: 4 / 5