„Ojciec chrzestny” jest powieścią wybitną i nie umiem sobie wyobrazić, by nawet próbować zestawiać z nią jakąkolwiek inną książkę o tematyce mafijnej. Ale już „Sycylijczyk” tego samego autora to powieść bardzo dobra, którą świetnie się czyta i która zapewniła mi bardzo miło spędzony czas. Na coś podobnego liczyłem sięgając po kolejną książkę Mario Puzo. Niestety. „Omerta” zafundowała mi spore rozczarowanie.
Nie licz na wdzięczność za to, co już uczyniłeś dla ludzi. Musisz sprawić, by byli wdzięczni za to, co uczynisz dla nich w przyszłości.
Złamana zmowa milczenia
Raymonde Aprile, jeden z ostatnich mafiozów starej daty decyduje się usunąć się w cień i korzystać z gangsterskiej emerytury. Przez lata siał grozę i wzbudzał szacunek, będąc niekwestionowanym królem nowojorskiego półświatka. Był jednym z niewielu już donów, którzy prawdziwie zasługiwali na to miano. Przez trzy lata wiódł spokojne życie po stopniowym wygaszeniu swoich nielegalnych biznesów. Trójkę dzieci wychował w całkowitym odcięciu od swojej przestępczej działalności, dzięki czemu prowadzą oni pełne sukcesów kariery z dala od ojca. Tę sielankę przerywa nagły zamach na życie Raymonda, który w biały dzień ginie pod kościołem na ulicach Manhattanu. Egzekucja budzi najwyższe zdumienie zarówno w półświatku, jak i wśród miejscowej policji i FBI. Kto mógłby chcieć śmierci Aprilego teraz, gdy usunął się w cień?
Jednak Raymonde był na taką okoliczność przygotowany. Wiedział, że życie dona pełne jest niebezpieczeństw, dlatego na wypadek swojej nagłej śmierci szykował swojego następce – bratanka Astorre Violę. Astorre to wydawałoby się beztroski młody mężczyzna kochający śpiewanie i jazdę konno. Jednak po śmierci dona ujawnia się prawdziwa tożsamość Violi. Szybko zabezpiecza on interesy rodzinne i szykuje pościg za mordercami Raymonda. Dość prędko odkryje, że za zleceniem zamachu stoi wiele osób, a policja i FBI również odegrały swoje role. Astorre zostaje sam przeciw wszystkim. Czas rozpocząć misterną grę.
A mogłoby być tak pięknie
Początkowo cieszyłem się na świetną rozrywkę, którą, jak byłem przekonany, miał dostarczyć mi ponownie Puzo. Ale nie wypaliło. Od niemal samego początku miałem nieustanne wrażenie, jakby książka była jakaś szarpana. Brakuje powiązania między akapitami i płynnego przejścia pomiędzy jednymi zdarzeniami, a kolejnymi. Czytasz, a tu nagle linijkę niżej wydarzenia rozgrywają się miesiąc później. Dziwne. Jakby zabrakło wykończenia tej książce lub zabrakło czasu na jej dopieszczenie. Wręcz jakby Puzo schował ją do szuflady na potem, które już nigdy nie nadeszło. I coś musi być chyba na rzeczy, bo Mario Puzo zmarł w 1999 roku, a „Omerta” została wydana po raz pierwszy w 2000 roku.
Trudno było się związać z jakąkolwiek postacią w tej książce. Astorre, główny bohater, niby dał się lubić, ale autor nie poświęcił wystarczająco wiele miejsca jego życiu i opisowi jego osoby, bym poczuł do niego większa sympatię. Początkowo myślałem, że będzie to bohater w stylu Turiego Guiliano znanego z „Sycylijczyka„. Niestety gdy tylko budził się jakiś zalążek sympatii do Astorre, to nagle akcja była urywana i przenosiła się w zupełnie inne miejsce, do innych osób. I tak co chwilę. Pozostałe postaci były jedynie tłem i żadnej z nich Puzo nie rozwinął na tyle, by móc się z nią zżyć. Tu również zabrakło dopracowania. W dodatku zabrakło w książce elementu zaskoczenia. Niemal od początku wiadomo, jak książka się skończy. I choć kończy się tak, jak oczekiwałem, to jednak jakieś niespodzianki byłyby mile widziane 🙂
Podsumowanie: Czy to holik?
Nie. „Omerta” to powieść, której bardzo daleko do innych książek Mario Puzo – „Ojca chrzestnego” czy „Sycylijczyka„. Zabrakło w niej dopracowania i odpowiedniego połączenia poszczególnych wątków. Akcja w książce była urywana, całej historii po prostu zabrakło płynności. Odnosiłem wrażenie, jakby książka ta była niedokończona. Zastanawiam się jednak, jakie byłyby moje odczucia, gdybym „Omertę” przeczytał zanim w ręce wpadły mi „Ojciec chrzestny” i „Sycylijczyk„. Bo trudno uciec od porównań, a w w zestawieniu z tymi dwiema powieściami, „Omerta” wypada po prostu słabo. Koniec końców, czas poświęcony na przeczytanie tej książki nie był czasem straconym, ale nie był to również czas spędzony wyjątkowo miło. A szkoda.
Ocena czytoholika: 3,5 / 5