Gdy co rok w listopadzie rusza świetna akcja CzytajPL to staram się wybrać co najmniej jedną książkę z dwunastu dostępnych tytułów. I choć w tym roku dokonanie wyboru przyszło mi dość niełatwo, to ostatecznie zdecydowałem się na powieść Roberta Małeckiego pt. „Zadra”. To trzecia część cyklu o komisarzu Bernardzie Grossie, jednak znajomość poprzednich tomów nie jest konieczna.
Tajemnicze samobójstwo
W lesie w malutkim Grodnie niedaleko Chełmży znaleziono ciało. No, jego fragmenty. Po krótkich poszukiwaniach znaleziono pozostałe części należące niegdyś do mężczyzny mieszkającego do niedawna w sąsiedztwie. Wszystko wygląda na precyzyjnie przygotowane samobójstwo. Jednak coś nie daje spokoju komisarzowi Grossowi, który stara się patrzeć na sprawę nieszablonowo. Szybko przekona się, że sprawa rzekomego samobójstwa wiąże się z zaginięciem pary nastolatków sprzed kilkunastu lat. A wydarzenie to, mimo upływu czasu, wciąż budzi wiele emocji i kontrowersji wśród rodzin poszkodowanych oraz lokalnej społeczności. Bo wciąż pod powierzchnią oficjalnej prawdy ukrytych jest wiele sekretów, które tym razem będą musiały wyjść na jaw.
I ten ciągły żal o niewykorzystane szanse, który tkwi w sercu jak zadra.
Bogactwo (niepotrzebnych) szczegółów
Stephen King w swoim poradniku o pisaniu zaznacza, że jeśli nie potrafisz usunąć z pierwszej wersji swojego tekstu 10%, to niewystarczająco się starasz. W „Zadrze” to działanie z pewnością zostało pominięte. Powiem więcej – tam należałoby wyciąć bez litości nawet 30% tekstu, wejść tam z czerwonym długopisem jak żniwiarz z kosą w dojrzałe złociste łany. Dziesiątki kompletnie nic nieznaczących rozważań. A to o talent show dla dzieci, a to o papierowej torebce na wietrze, a nawet (sic!) o dobrym cugu w piecu. To tylko trzy wybrane z dziesiątek podobnych, przy których załamywałem ręce. Bo Robert Małecki wyniósł opisywanie zbędnych detali na zupełnie nowy, niespotykany dotąd poziom. Naprawdę ukłony. Każda pojawiająca się postać (a było ich sporo) jest dokładnie opisana, ze szczególnym upodobaniem do rodzaju fryzur i ubioru. Nic nie zostaje pozostawione czytelnikowi, by uruchomić jego wyobraźnię. Oprócz tego autor opisuje także np. wygląd trzech warstw kawy i składników serniczka. A na osobny akapit zasługuje…
Herbata! Tak – to jest to
Herbata jest zdecydowanie najważniejszą drugoplanową bohaterką książki. Przecież Gross częściej parzył herbatę niż niezmordowana Pani Stasia z Klanu („Błożesztymój, to ja może czaju naparzę”). Nie mogłem się powtrzymać i zadałem sobie trud, by po skończeniu książki wyszukać, ile razy wspomina się w niej o tym ciepłym, złocistym napoju. Wyszło mi 60 wyników plus trzykrotnie herbata jest trochę zakamuflowana i czai się jako „torebka liptona”. Wiem – straszny ze mnie złośliwiec, ale ta herbata potem przez kilka dni prześladowała mnie po nocach.
– A to bolało, prawda? Tkwiło w tobie jak zadra. Poniżyła cię.
To wszystko niestety przysłania całkiem ciekawy wątek kryminalny. I przymykam już oko na osobiste historie z życia Grossa i Skałki, bo choć też jest ich dużo (momentami za dużo), to jednak tworzą one jakąś wartość dla książki. A te pełne detali opisy nic nieznaczących dla fabuły osób, miejsc i rzeczy niestety tylko zajmują miejsce i czas. Nawet dokładne opisy sklejania przez Grossa modeli gotów byłem strawić, choć były zbędne. Ale już jego sny można było śmiało przewinąć, tak samo jak przytaczanie treści książki o Namim, którą czytał żonie.
Za każdym razem Gross brał na siebie tę niezawinioną winę i uginał się pod jej ciężarem. Tkwiła w nim jak zadra.
Rozwiązanie zagadki jest zaskakujące, ale przyznam, że nie lubię, gdy w kryminałach właściwie nie było szans rozgryźć zamysłu pisarza. Gdy w treści, zanim dotrze się do finału, nie została czytelnikowi podana nawet jedna drobna wskazówka, która mogłaby skierować choćby cień podejrzenia na danego bohatera. A tu tak właśnie było i to nawet spoglądając po czasie z perspektywy. Nie było w zasadzie nic, co mogłoby wskazywać na sprawcę do czasu, gdy zostało to rozwiązane przez Grossa. Niemniej, rozwikłanie tajemnicy jest największą zaletą powieści. Szkoda jedynie, że przytłoczoną ogromem niepotrzebnych opisów i wtrąceń, które pozbawiają radości z lektury.
Chciał jej powiedzieć, że to nieprawda. Chciał kłamać, żeby tylko zaprzeczyć słowom syna, ale czuł, że to niczego już nie zmieni, że zadra w jej sercu pozostanie na zawsze.
Podsumowanie: Czy to holik?
Nie, zdecydowanie nie. „Zadra” to trzecia część cyklu o komisarzu Grossie. I choć nie czytałem dwóch poprzednich, to po lekturze „Zadry” wiem, że już ich nie przeczytam. Bo Małecki stworzył kryminał, którego esencja jest mroczna i ciekawa, ale opakowana tak wieloma zbędnymi detalami i opisami, że musiałem zmuszać się do lektury. Autor wyniósł opisywanie niepotrzebnych szczegółów do mistrzowskiego, nieosiągalnego poziomu, a mi w pamięci pozostanie herbata, którą komisarz Gross parzył kilkadziesiąt razy zawstydzając tym niezmordowaną Panią Stasię z Klanu.
Ocena czytoholika: 3 / 5