Lubię powieści o wielopoziomowej intrydze, które choć są mocno rozbudowane, to jednak nie powodują poczucia zagubienia u czytelnika. Taka właśnie jest książka Terry’ego Hayesa – „Pielgrzym”. To misternie skonstruowana powieść szpiegowska, która sprawiła, że na trzy dni kompletnie oderwałem się od codziennej rzeczywistości, by przenieść się w świat agentów, terrorystów i tajnych służb.
W świecie intryg i spisków
„Pielgrzym” to kryptonim agenta najtajniejszego z tajnych. Bowiem człowiek ten oficjalnie nie istnieje, a nieoficjalnie posługuje się wieloma tożsamościami i życiorysami. Czy któryś z nich w ogóle jest prawdziwy? Kim jest ów „Pielgrzym”? Tego do końca nie wie nawet on sam. Na początku książki czytelnik spotyka agenta, który boryka się z własnymi problemami i nosi z zamiarami, by wrócić do normalnego życia. Ale czy w jego przypadku jest to w ogóle możliwe? Dość szybko przekona się, że świat tajemnic, który chciał opuścić, nie pozwoli mu tak łatwo odejść.
(…) los równie często jak dobrym sprzyja złym.
Scott, choć właściwie nie wiadomo, czy to jego prawdziwe imię, odszedł ze służby. Jednak jego nieprzeciętne zdolności i analityczny umysł przydają się od czasu do czasu porucznikowi nowojorskiej policji, Benowi Bradleyowi, prywatnie przyjacielowi Scotta. To właśnie w trakcie jednej z takich spraw Scott natrafia na trop, który będzie prowadził do Turcji. Bo choć morderstwo dokonane w nowojorskim hotelu wydaje się być niemal perfekcyjne, to jednak agentowi udaje się dostrzec pewne ślady. Co więcej, z analizy miejsca zbrodni wynika, że sprawca dokładnie zapoznał się z fachową książką o kryminalistyce, której autorem był… właśnie Scott, a właściwie jedno z jego wielu alter ego. Tajny agent ze sporym zaciekawieniem angażuje się w sprawę. Jednak nie będzie mu dane w pełni oddać się śledztwu, bo jedna z tajnych agencji odkryje, że pewien niezwykle groźny terrorysta planuje okrutną zbrodnię, której celem będą tysiące ludzkich istnień. Powstrzymać go może jedynie najlepszy z najlepszych – Pielgrzym.
Warsztatowe cudo
Powieść Hayesa jest napisana wręcz brawurowo. Porywa od samego początku. Już po lekturze kilku akapitów udało się autorowi mocno mnie zaintrygować. Świetnym zabiegiem jest to, że przez kilkadziesiąt stron czytelnik nie wie, kim jest główny bohater, mimo tego że to właśnie on opowiada całą historię. Bo narracja jest pierwszoosobowa, a to pozwala czytelnikowi na bycie jeszcze bliżej wydarzeń rozgrywających się w powieści. W dodatku Scott początkowo opowiada kilka historii ze swojego życia, przez co staje się on bliższy osobie czytającej, która jednak dalej nie zna jego tożsamości.
Ale to nie jedyne zalety tej powieści. Bowiem choć intryga jest niezwykle ciekawie zawiązana, to autorowi nie wystarczył jednokierunkowy rozwój akcji. Niezwykle umiejętnie wprowadzał spowolnienia fabuły, rozbudowując wątki poboczne, które same w sobie były szalenie ciekawe. Czytając kolejny dodatkowy wątek tej historii myślałem: nie ma mowy, żeby to wszystko się jakoś połączyło. A jednak – wszystkie te wątki ostatecznie łączyły się w misternie dopracowaną całość. Właśnie – misternie. To jest słowo-klucz, które najlepiej oddaje poziom tej powieści. Bo to jak jest napisana, to prawdziwe mistrzostwo 🙂 Jak dotąd najlepszą powieścią szpiegowską, jaką kiedykolwiek czytałem była Trylogia Bourne’a autorstwa Roberta Ludluma. A „Pielgrzym” moim zdanie osiągnął porównywalny poziom.
(…) jak zwykle – zbyt wiele karabinów, zbyt mało mózgów.
Moim zachwytom właściwie mogłoby nie być końca, bo Hayes nie tylko stworzył bardzo interesującą historię i ciekawych bohaterów. Największą zaletą książki był dla mnie realizm postaci i wydarzeń. A nie było to takie łatwe do osiągnięcia. Bo wydarzenia raz po raz przenoszą się ze Stanów Zjednoczonych do Arabii Saudyjskiej, Afganistanu, Grecji, Turcji, a to tylko główne miejsca, w których rozgrywa się akcja. Każde z tych miejsc jest wiernie oddane i czytając czułem, jakbym tam był. Do tego pojedynek dwóch godnych siebie rywali, zupełnie jak miało to miejsce u Ludluma, gdzie Bourne’owi przyszło się zmierzyć z Carlosem. Naprawdę świetna książka!
Podsumowanie: Czy to holik?
TAK! „Pielgrzym” to pieczołowicie skonstruowana powieść, która trzyma w napięciu od pierwszej strony i nie puszcza aż do ostatniej. I choć ma ponad 700 stron, to żadna z nich nie jest zbędna, co zdarza się dość rzadko. Chylę czoła przed Terrym Hayesem, bo to jego debiutancka powieść. Przygotowywał się do niej latami, co da się odczuć, bo jest ona mocno przemyślana i świetnie napisana. Dawno nie czytałem książki, którą z chęcią przeczytałbym jeszcze raz w niedalekiej przyszłości. A tak właśnie mam z „Pielgrzymem”.
Ocena czytoholika: 5 / 5