Odwlekałem jak długo tylko mogłem sięgnięcie po ostatnią z książek Dennisa Lehane’a, jaka pozostała mi do przeczytania. To jeden z moich ulubionych autorów, niestety nie tak płodny jak choćby Stephen King. Dlatego też „Miniony świat” miał być dla mnie ucztą i niejako pożegnaniem z twórcą choćby „Wyspy skazańców„. Kończący trylogię rodziny Coughlinów tom okazał się być dokładnie tym, czego oczekiwałem – czytelniczą ucztą.
Mafii nie można opuścić
Joe Coughlin wycofał się z branży. No, prawie. Oficjalnie prowadzi jedynie legalne interesy i nie jest związany z mafią, której oddziałem w Tampie kierował. Ale to jedynie pozór wytworzony dla świata zewnętrznego. Bo Joe pozostaje consigliere rodziny Bartolo oraz członkiem rady podejmującej główne decyzje, co do rozwoju branży w całych Stanach. W dodatku jest jak kura znoszące złote jajka – jego biznesy, kontakty i dojścia sprawiają, że zarabia setki tysięcy bez żadnych problemów. Co więcej, zarabia nie tylko dla siebie, ale i dla pozostałych liczących się graczy. Wydawałoby się, że wypracował sobie komfortowy status, którego nikt nie naruszy. A jednak.
Joe otrzymuje wiadomość, że jest na niego wydane zlecenie. Wydaje się to być nierealne – nikomu nie wadzi, a dla wielu jest wręcz niezbędny, w tym także dla tych najsilniejszych. Czy to możliwe? Coughlin zmuszony zostaje do podjęcia szeregu decyzji, które skomplikują jego życie. A szybko okaże się, że wyrok na niego jest elementem szerszej gry, która zmieni cały układ. Czy Joe na to pozwoli?
Powieść gangsterska najwyższych lotów
O ile „Nocne życie” było jedynie poprawną powieścią gangsterską, to „Miniony świat” to niemal top wśród tego gatunku. Wielopoziomowa intryga, niezliczone grono graczy dążących do objęcia tronu, mocny klimat, niejednoznaczne decyzje do podjęcia. Całość tworzy misterną konstrukcję, którą się czyta, nie – wróć! – którą się wręcz pochłania.
W „Nocnym życiu” Lehane w mojej ocenie upchał za wiele wydarzeń rozgrywających się na zbyt długim horyzoncie czasowym, przez co akcji brakowało trochę płynności i odpowiednich przejść pomiędzy kolejnymi etapami. Zaś „Miniony świat” to powieść niemal kompletna. Akcja ogranicza się do jednego, kluczowego okresu zarówno w życiu głównego bohatera, jak i funkcjonowaniu całej organizacji. Po tłustych latach po cichu narastają problemy, które atakują znienacka. Żadnych niepotrzebnych dłużyzn w fabule, sama akcja i czyste mięcho.
Nie mogło zabraknąć typowych dla bohaterów Lehane’a dylematów moralnych, miłosnych rozterek oraz rozpraw o życiu i jego sensie. W tej części cyklu Joe zdecydowanie daje się lubić, co w drugim tomie nie było takie naturalne. Znalazło się miejsce także dla kolejnej femme fatale, które w tym cyklu są wręcz niezbędne i mają ważne role do odegrania.
Wciąż zaskakuje mnie, jak bardzo nierówny potrafi być Dennis Lehane. „Miasto niepokoju” było rewelacyjne, następnie przyszedł czas na „Nocne życie„, które było znacznie słabsze i z pewnymi obawami sięgałem po „Miniony świat”. A tu znów pik w górę i niesamowita powieść. Lehane nie daje się łatwo zaszufladkować 😉
Podsumowanie: Czy to holik?
Prawie. „Miniony świat” to doskonały finał bardzo dobrej trylogii. To także jedna z najlepszych powieści gangsterskich, jakie kiedykolwiek ujrzały światło dzienne. Dennis Lehane po raz kolejny udowodnił, że potrafi stworzyć arcyciekawą fabułę oraz szalenie zawiłą intrygę, której finału nie sposób przewidzieć. Trylogia o losach rodziny Coughlinów dobiegła końca, a mnie pozostała jedynie chęć na więcej. Szkoda, że więcej już nie nadejdzie.
Ocena czytoholika: 4,5 / 5