Po wielu zachętach Michała wreszcie sięgnąłem po pierwszą z książek Stanisława Grzesiuka. Bardziej ciągnęło mnie, by, ze względu na tematykę, przeczytać „Pięć lat kacetu”, ale by zachować chronologię zdarzeń, zacząłem od „Boso, ale w ostrogach”. Odczucia mam mieszane.
„Nie masz cwaniaka nad Warszawiaka”
Stanisław Grzesiuk wiódł niezwykle barwne życie, czego efektem są jego wspomnienia zawarte w trzech kolejnych książkach. „Boso, ale w ostrogach” to nie tylko tytuł pierwszej z nich, ale także filozofia życiowa Grzesiuka. Już od najmłodszych lat cechował się przekorą, zawadiackim charakterem i szczególnym humorem, którym przesiąka cała jego opowieść. Autor bardzo obrazowo opisuje życie młodego chłopaka na Czerniakowie w latach przedwojennych. Ciągłe dążenie do przygód, ucieranie nosa przeciwnikom, poszukiwanie okazji do łatwego zarobku i dobrej zabawy.
A wszystko to podane kapitalnym językiem, przepełnionym podwórkową gwarą i zwrotami, które dawno wyszły z użycia. Dzięki temu ma się wrażenie przeniesienia w czasie do lat 30-tych XX wieku. Grzesiuk opisuje mnóstwo zwyczajów i zachowań charakterystycznych dla tamtych czasów, ze szczególnym uwzględnieniem specyficznego kodeksu honorowego. Całość tworzy niesamowitą atmosferę.
Trudna do jednoznacznej oceny
Niestety z czasem czytało mi się tę opowieść coraz gorzej. Bo początkowo była dla mnie bardzo ciekawa i zabawna. Potem z każdą chwilą i kolejną opisywaną przez Grzesiuka historią nabywałem coraz większego dystansu do głównego bohatera. Bo z kart książki wyłania się cwaniaczek, który nieszczególnie swoimi zachowaniami mi imponował i gdyby był moim rówieśnikiem z osiedla, to raczej nie trzymalibyśmy się razem. Dalsze – w zamyśle zabawne – historie wywoływały we mnie coraz większe zgrzyty i niesmak.
Jego niepokorne podejście do życia szalenie przydało się za to po ataku Niemiec na Polskę. I od tego momentu podziwiałem Grzesiuka za umiejętność radzenia sobie w tych arcytrudnych warunkach. I właściwie tylko to pociąga mnie do sięgnięcia po drugi tom opisujący lata spędzone przez autora w obozie koncentracyjnym. Szacunek dla człowieka, który dzięki swojemu oryginalnemu sposobowi życia przetrwał niejeden dramat, który dla wielu byłby zabójczy. Stąd właśnie moje mieszane odczucia, bo w warunkach pokoju zachowania Grzesiuka straszliwie mnie irytowały, natomiast w momencie wojny – imponowały. Dlatego chętnie sięgnę po „Pięć lat kacetu”, by poznać tę bardziej dramatyczną część historii autora i jego sposób na przetrwanie.
Podsumowanie: Czy to holik?
Raczej nie. „Boso, ale w ostrogach” to barwna opowieść o życiu młodego chłopca, a następnie mężczyzny w przedwojennej Warszawie. Stanisław Grzesiuk ze swadą i sporą dozą humoru opowiada swoje wspomnienia z czasów, gdy Czerniaków był całym jego światem. Książka ta napisana jest kapitalnym językiem, który świetnie oddaje atmosferę tamtych lat. Czytelnik może poznać mnóstwo zwyczajów i codziennych zachowań osób współczesnych autorowi.
Niestety z każdą kolejną historią coraz trudniej było mi darzyć Grzesiuka sympatią, bo autor, a zarazem główny bohater książki, jawi się jako szalenie irytujący cwaniaczek nieustannie szukający konfrontacji. Ten sposób podejścia do życia z pewnością przydał się Grzesiukowi już po wybuchu wojny, gdy żył odważnie niezależnie od otaczających go okoliczności. Dlatego też trudno mi jednoznacznie ocenić tę opowieść i ze sporym zainteresowaniem myślę o kolejnej części historii autora, czyli „Pięć lat kacetu”.
Ocena czytoholika: 3,5 / 5