Pamiętam ogromny plakat Freddiego Mercury’ego, jaki wisiał w pokoju mojego brata. To właśnie dzięki bratu polubiłem twórczość Queen i do dziś często sięgam po jedną z kilkunastu piosenek tej grupy, klikając na utworzoną playlistę w jednym z serwisów streamingowych. Po sukcesie filmu „Bohemian Rhapsody” ponownie głośno zrobiło się o tym zespole, a w szczególności o jego charyzmatycznym wokaliście. Niesiony falą tej odrodzonej popularności sięgnąłem po jedną z wielu pozycji biograficznych opisujących życie tego wybitnego piosenkarza. Mój wybór padł na „Somebody to Love” Marka Langthorne’a i Matta Richardsa. Niestety, mocno się rozczarowałem.
Krótki szpil – szybka polemika
W książce bardzo dużo miejsca poświęcone jest rozwojowi wirusa HIV. Początkowo wydało mi się to bardzo ciekawe, ale z czasem zacząłem odczuwać pewne znużenie, bo jednak chciałem czytać o Freddiem, a 1/3 książki jest o HIV – jego genezie, historii, rozprzestrzenianiu się i śmiertelności. Część z podanych tam informacji była naprawdę ciekawa, jak choćby opowieść o afrykańskim myśliwym ugryzionym przez szympansa, co miało dać początek epidemii AIDS na świecie. Kolejne informacje o rozprzestrzenianiu się HIV na Haiti, podawaniu taniego i niezbadanego osocza chorym na hemofilię, czy pacjencie zero – kanadyjskim stewardzie również były interesujące. Ale ciągłe odniesienia i pogłębianie informacji o wirusie HIV nie leżało w głównym kręgu moich zainteresować, gdy sięgałem po książkę o Mercurym.
Choć podtytuł brzmi: „Życie, śmierć i spuścizna Freddiego Mercury’ego” to jednak autorzy najwięcej miejsca poświęcili śmierci, a znacznie mniej życiu i spuściźnie Freddiego. Poza tym, z lektury książki wynika, jakby największą spuścizną Mercury’ego nie była jego ponadczasowe dzieła i muzyczny geniusz, a raczej bardziej to, że zmarł na AIDS.
Jego śmierć w 1991 roku zwróciła uwagę na kryzys AIDS w Wielkiej Brytanii i poza nią. Zapewne pomogła zredukować uprzedzenia bardziej niż jakakolwiek ulotka bądź kampania informacyjna, gdyż ludzie zdali sobie sprawę, że HIV może dotknąć każdego, nawet postać, którą szanowali i która była ich idolem. Śmierć Freddiego Mercury’ego sprawiła, że temat AIDS zagościł w naszych domach.
Przez to stał się legendą.
No właśnie nie. Legendą stał się dzięki swojemu unikalnemu głosowi, scenicznej energii i muzycznemu geniuszowi.
Nawet jeśli większość fanów uzna to za niestosowne, nie można pisać o Freddiem bez odniesienia do HIV i AIDS. Zwłaszcza że po jego śmierci choroba ta przylgnęła do jego nazwiska.
To jest świetne. Autorzy gdzieś podskórnie czują, że „większość fanów uzna to za niestosowne”. Ale i tak muszą wcisnąć to, co oni uważają. Bo przecież to oni mają racje, a nie większość fanów.
Książka ta pomija wiele spraw, gdyż żeby przekazać jak najwięcej, czasem trzeba podążyć jedną, wybraną ścieżką. Nie jest to oczywiście historia kryzysu AIDS, nie analizujemy zagrożeń, ani nie próbujemy zrozumieć wszystkich tych, którzy walczyli z chorobą i przegrali, ani tych, którzy wygrali.
Tak – pomija wiele spraw. I skupia się na AIDS zamiast na Freddiem. W takim razie jej tytuł powinien brzmieć: „AIDS jako problem ogólnoświatowy w odniesieniu do życia Freddiego Mercury’ego”. Wtedy czytelnik już od samego początku wiedziałby, że wiodącym tematem książki będzie wirus HIV, a nie życie wokalisty Queen. Ale wtedy książka by się tak dobrze nie sprzedała.
Z całą pewnością to, że Freddie był jedną z najbardziej znanych gwiazd zarażonych wirusem HIV przyczyniło się do propagowania wiedzy na temat tej choroby i zwiększyło świadomość społeczną dotyczącą AIDS. Podobnie jak choćby w przypadku genialnego koszykarza, Magica Johnsona, który zaraził się HIV i potem założył fundację propagującą wiedzę o tej chorobie. Jednak w przypadku obu tych gwiazd mówienie, że to HIV jest ich największą spuścizną jest niedorzeczne i obraźliwe wobec ich talentu. Zgodzę się również, że przedwczesna śmierć Mercury’ego przyczyniła się od utrwalenia jego legendy, podobnie jak było to w przypadku choćby Jimiego Hendrixa, Kurta Cobaina czy Tupaca. Ale to nie to było najbardziej istotne.
Czego zabrakło
W książce „Somebody to Love” właściwie nie ma w ogóle nic o rodzinnych relacjach Mercury’ego i jego dzieciństwie. W sporej mierze wynikać to może z tego, że Freddie udzielał bardzo mało wywiadów. Wspomniane zostało, że młody Farrokh Bulsara został w wieku 8 lat wysłany do szkoły z internatem setki kilometrów od domu i powrócił dopiero po zakończeniu szkoły. Tak długi okres rozłąki z rodziną z pewnością przyczynił się do tego, kim stał się Freddie. Ale temat nie został pociągnięty i rozwinięty. A szkoda.
Zabrakło mi również nieco bardziej pogłębionej analizy tekstów piosenek Queen. Poza tym – ważna informacja dla fanów zespołu. Jeśli ktoś liczy na to, że znajdzie w tej książce szczegółowe informacje o pozostałych członkach zespołu, to się rozczaruje. Pozostali członkowie zespołu zostali potraktowani po macoszemu. Można to zrozumieć, bo w końcu to książka o Freddiem. Ale jednak dziesiątki stron o historii wirusa HIV się zmieściły.
Kilka plusów
Po wyliczeniu już wszystkich wad „Somebody to love” muszę podkreślić kilka zalet. Pierwszą jest bardzo ładna okładka, która rzuca się w oczy. Poza tym, w książce znaleźć można kilka smakowitych i ciekawych wypowiedzi Freddiego oraz opisów legendarnych imprez, które organizował. A to, co uważam za największą wartość tej pozycji, to ukazanie pustki i samotności Mercury’ego, które biją niemal z każdej strony tej książki (no, poza tymi poświęconymi HIV). Historia opisana przez Langthorne’a i Richardsa ma wymiar pouczający, bo, nie pierwszy zresztą raz, czytelnik ma okazję przekonać się, że bogactwo i sława nie przynoszą szczęścia. Niby truizm, ale opowieść o Freddiem potwierdza tę prawdę co do joty.
Nie mogę się zaliczyć do największych fanów Queen. Ale bardzo lubię kilkanaście piosenek tego zespołu i uważam ich za najlepszą grupę rockowa wszech czasów. I za kolejny plus „Somebody to Love” muszę poczytać to, że za każdym razem, gdy autorzy wspominali o jakiejś piosence, której nie znałem, to sięgałem po słuchawki i od razu ją przesłuchiwałem, by móc ją odkryć. Całkiem przyjemnie było śledzić kolejne albumy Queen i na chwilę odkładać książkę, by puścić kolejny utwór. W dodatku na końcu książki znajduje się całkiem pokaźny zbiór zdjęć Freddiego z różnych etapów jego życia i kariery, co również jest sporą zaletą „Somebody to Love”.
Poniżej kilka smakowitych kąsków z książki:
Podsumowanie: Czy to holik?
Nie. „Somebody to Love. Życie, śmierć i spuścizna Freddiego Mercury’ego” okazało się być sporym rozczarowaniem. Książka pisana jest pod tezę, że największą spuścizną Freddiego Mercury’ego jest to, że w wyniku śmierci wskutek AIDS przyczynił się do rozwoju wiedzy na temat tej choroby. Według mnie to szalenie krzywdząca teoria. Bo wokalista Queen przeszedł do legendy dzięki swojemu gigantycznemu talentowi i scenicznej ekspresji, a jego życie prywatne było jedynie dodatkiem do świetnej muzyki, którą tworzył. Autorzy książki wiele miejsca poświęcają genezie powstania wirusa HIV i sposobowi, w jaki przedostał się i rozprzestrzenił w Stanach i Europie. Momentami odnosiłem wrażenie, że jest to bardziej książka o AIDS niż o wokaliście Queen.
Żałuję, że nie zdecydowałem się sięgnąć po jedną z dwóch książek biograficznych o Freddiem napisanych przez Lesley-Ann Jones. Czytałem opinie, że napisała ona najbardziej kompleksową biografię Mercury’ego i jestem pewien, że byłaby to znacznie lepsza lektura. I pewnie jeszcze w przyszłości sięgnę po „Freddie Mercury. Biografia legendy„, choć raczej nieprędko, bo chwilowo zostałem zniechęcony do tematu.
Ocena czytoholika: 3 / 5