„Każdy człowiek ma tylko jedno przeznaczenie.”
Don Vito Corleone
Don Corleone znalazł swoje przeznaczenie. Według jego opinii po to się narodził, by zostać donem, szefem mafijnej rodziny, ojcem chrzestnym. To było melodią jego życia, to był cel, który miał osiągnąć. Wreszcie to było miejsce, które miał zająć jako człowiek w historii świata. Ale nie od początku tak było. Młody Vito został zmuszony do ucieczki z rodzinnej Sycylii i wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, gdzie mieszkał u znajomych rodziny. W wieku 18 lat podjął pracę w sklepie spożywczym. Początkowo mu to wystarczało i chciał po prostu wieść spokojne życie.
Z tego doświadczenia zrodziło się jego często powtarzane przekonanie, że każdy człowiek ma tylko jedno przeznaczenie. Owego wieczoru mógł wpłacić Fanucciemu haracz i znowu zostać ekspedientem w sklepie spożywczym, a z biegiem lat może dorobić się własnego sklepu. Ale przeznaczenie zadecydowało, że miał zostać donem, i przywiodło doń Fanucciego, by go skierować na przeznaczoną mu drogę.
Jednak z czasem zaczął zauważać w sobie cechy, które odróżniały go od otaczających go osób – inteligencję, spryt i odwagę. Wskutek nagłych wydarzeń, które sprawiły, że jego rodzina zaczęła dotkliwie odczuwać biedę, wszedł na drogę, która okazała się być właśnie jego drogą.
Przemieniał się w jej oczach z godziny na godzinę w człowieka, z którego emanowała jakaś niebezpieczna siła. Dotąd był cichy, małomówny, ale zawsze łagodny, zawsze rozsądny, co było niezwykłe u młodego Sycylijczyka. A w tej chwili widziała, jak zrzucał ochronną barwę nieszkodliwego szarego człowieka, gotując się do pójścia ku swemu przeznaczeniu.
Zauważył, że to co robił do tej pory, to nie było to. Że został stworzony, by osiągnąć coś więcej. I ostatecznie podjął działania, które doprowadziły go do miejsca, które okazało się być stworzone właśnie dla niego.
Odnaleźć sens życia. Czyż nie po to właśnie żyjemy?
Na początek: nie wierzę w przeznaczenie. Przynajmniej rozumiane w ten sposób, że każdemu człowiekowi jest coś pisane z góry, że jest skazany na rozgrywające się w jego życiu wydarzenia. A sam pełni jedynie rolę marionetki, która włada jakiś Master of Puppets szyderczo pociągając za sznurki. Więcej – uważam taki sposób myślenia za całkowicie pozbawiony sensu. Nie lubię też zwrotu: „Widocznie tak musiało być”. Ale jak to musiało? Wynika z tego, że w żaden sposób nie mogłem uczynić czegoś inaczej, że jestem jedynie bezwolnym trybikiem w ogromnej machinie świata. A wszystko dookoła spowija jeden wielki imposybilizm.
Dlaczego więc tak mocno trafił do mnie zwrot wypowiedziany przez Vito Corleone? Bo nie chodzi w nim o przeznaczenie rozumiane jako coś, co każdy ma narzucone i czego nie jest w stanie przeskoczyć. Don mówi o przeznaczeniu jako misji, powołaniu, zadaniu do wykonania czy wreszcie celu życia i jego sensie. W tak rozumiane przeznaczenie wierzę głęboko. Co więcej, poszukuję go i gorąco pragnę je odnaleźć, by w końcu odczuć, że wszystko jest na właściwym miejscu. Że wszedłem na ścieżkę przeznaczoną wyłącznie mnie. Wyobrażając sobie świat jako ogromną filharmonię, a ludzi jako muzyków w niej występujących, chcę wziąć do ręki instrument i zagrać tę partię melodii, która należy do mnie. Której nikt poza mną odegrać nie może.
Poczucie sensu życia i ciągłe dążenie do jego odkrywania i wypełniania jest, jak wierzę, właśnie tym, po co rodzi się każdy człowiek.
Wypełnianie sensu życia nieodłącznie wiąże się z poczucie odpowiedzialności za swoje życie. Odpowiedzialności rozumianej w ten sposób, że to właśnie ja, a nie nikt inny, odpowiada za to, jak dziś wygląda moje życie. Nieważne, że po drodze do dnia, który jest dziś, napotkałem po drodze na szereg trudności, którym winien jest inny człowiek. Za zło wyrządzone jednemu człowiekowi winę ponosi najczęściej inny człowiek lub grupa ludzi. Jednak odpowiedzialność za życie zawsze stoi po stronie tego, do kogo to życie należy. Poczucie odpowiedzialności za swoje życie to nie poczucie winy za błędy, które popełniłem, a które w konsekwencji być może doprowadziły mnie do miejsca, w którym dziś jestem. Nie. Wzięcie odpowiedzialności za swoje życie to zrozumienie, że to ja sam kieruję moim życiem, moim dziś, moim 'teraz’. Na nikogo innego nie mogę zrzucić ani winy, ani odpowiedzialności, jeśli moje życie nie wygląda tak, jakbym tego oczekiwał. To ja sam za nie odpowiadam. To ja je kreuję.
Można się z tym nie zgodzić, sugerując, że jest wiele wydarzeń, na które nie ma się wpływu. To prawda. Jednak w takich sytuacjach możliwa odpowiedź jest jedna i idealnie sformułował ją Viktor E. Frankl w swojej genialnej książce „Człowiek w poszukiwaniu sensu„:
Człowiekowi można odebrać wszystko z wyjątkiem jednego – ostatniej z ludzkich swobód: swobody wyboru swojego postępowania w konkretnych okolicznościach, swobody wyboru własnej drogi. Bo przecież to właśnie nasza wewnętrzna wolność, której nikt nam nie jest w stanie odebrać, nadaje życiu sens i znaczenie.
Frankl napisał to w kontekście swoich traumatycznych przeżyć, na które złożył się kilkuletni pobyt w obozie koncentracyjnym. Nawet w tamtej chwili, w miejscu, w którym się znalazł przecież w sposób niezawiniony, wiedział, że człowiek ma zawsze wybór jak żyć w okolicznościach, w których żyć mu przyszło. Jak pisze w innym miejscu:
Ostatecznie życie sprowadza się do wzięcia na siebie odpowiedzialności za znalezienie właściwego rozwiązania problemów i zadań, jakie stale stawia ono przed każdym z nas.
Twierdzenia i sposób myślenia Frankla mocno do mnie trafiają i przekonują mnie bezapelacyjnie. Jest on twórcą logoterapii, nurtu psychoterapii opierającej się na potrzebie odczuwania sensu życia przez człowieka. By poznać tego autora bardziej, gorąco zachęcam do przeczytania „Człowieka w poszukiwaniu sensu” jego najbardziej znanej książki. Książki, która potrafi zmienić życie.
Zabawne jak od ojca chrzestnego nowojorskiej mafii przeszedłem do wybitnego psychiatry. Być może Ojciec chrzestny nie jest właściwym przykładem. Nie jest wzorem postępowania, ani człowiekiem godnym naśladowania. Ale słowa, które wypowiedział trafiły w punkt. Mój czuły punkt. Czytając je, czułem przynaglenie do tego, by szukać sensu swojego życia, tego co prawdziwie napędza do stawania się lepszym, misji, której warto się poświęcić. Mam nadzieję odnaleźć to prędko. Tymczasem ciągle szukam, a Ty? 🙂
Cykl „Bohater mówi:” to seria wpisów będących moimi przemyśleniami pod wpływem lektury wybranych książek. A właściwie, by być bardziej dosłownym, po usłyszeniu słów wyjątkowych bohaterów literackich, których twierdzenia mocno trafiły mi do serca. Na pierwszy ogień idą słowa wypowiedziane właśnie przez Dona. Słowa, które głęboką zapadły mi w pamięć. Kolejne będę publikował w następnych tygodniach. Mam nadzieję, że wpisy te przypadną Ci do gustu 🙂
Będzie mi miło, jeśli po przeczytaniu podzielisz się Twoimi refleksjami dotyczącymi wybranego przeze mnie cytatu oraz tego, co sam napisałem. Twoja opinia jest cenna i wiele dla mnie znaczy 🙂
Jako że Disqus omyłkowo wyciął mi komentarze spod tego tekstu, to dodaję je poniżej ręcznie, bo wszystkie metody przywrócenia tych komentarzy spaliły na panewce. A bardzo mi na nich tu zależy, bo to jeden z moich ważniejszych wpisów na tym blogu.
Człowiek wielu zainteresowań, pełen zapału i optymizmu. Prywatnie pasjonat nowych technologii, historii II Wojny Światowej oraz zapalony czytelnik kochający książki. Po godzinach zacięty gracz w squasha i futsal.