Chłopięce lata - Robert McCammon
Tytuł: Chłopięce lata
Kolekcja:
Ocena:
Wydawnictwo:
Liczba stron: 551
Data wydania: 1991

Czasem na półce książki czekają tak długo, że aż samo spojrzenie na nie wywołuje wyrzuty sumienia 😉 Tak właśnie miałem z powieścią Roberta McCammona. Od dawna czekała na to, by po nią sięgnąć. Po tym, gdy przeczytałem prawie rok temu kilka bardzo zachęcających opinii o tej książce postanowiłem, że czym prędzej ją przeczytam. Ale życie pisze własne scenariusze, a „Chłopięce lata” czekała i czekała. Dziś żałuję, że czekała aż tak długo.

Widziałam mnóstwo chłopców, którzy wyrośli na mężczyzn, Cory, i chcę ci powiedzieć tylko jedno: Pamiętaj. – Pamiętaj? Co mam pamiętać? – Wszystko – powiedziała. – Każdą najdrobniejszą rzecz. Nie pozwól, by choć jeden dzień umknął ci bez wspomnień i zbieraj je jak cenne skarby. Bo to są skarby. Wspomnienia to cudowne drzwi, Cory. One uczą, pomagają i strzegą. Kiedy na coś patrzysz, nie ograniczaj się tylko do patrzenia.

Powieść Roberta McCammona została wydana również pod tytułem „Magiczne lata”, ale ja czytałem starszą wersję, w której tłumaczenie tytułu jest znacznie bliższe oryginałowi („Boy’s life”). Dlatego tak też będę o niej pisał w tej notce. Głównym bohaterem książki jest Cory Mackenson, dwunastoletni chłopiec mieszkający w małym miasteczku Zephyr, gdzieś w Alabamie. Zephyr to zwyczajne miasteczko, w którym każdy zna każdego, a sąsiedzkie stosunki przypominają nieraz rodzinne relacje. Ot, typowy klimat amerykańskiego miasteczka lat 60-tych. Wszystko zmienia się, gdy codzienną sielankę przerywa trudna do zrozumienia zbrodnia. Brutalnie zamordowany mężczyzna zostaje uwięziony w samochodzie i zepchnięty w czeluści bezdennego jeziora. Świadkiem całej sytuacji jest Cory, który wraz z ojcem przejeżdżał nieopodal w momencie zdarzenia.Od tej chwili życie chłopca i jego rodziny ulega diametralnej zmianie.

Po nieudanej próbie ratowania topielca, ojciec Cory’ego prześladowany jest wizjami i koszmarami, w których głównym bohaterem jest zmarły mężczyzna. Natomiast sam Cory rozmyśla nad tym, kto mógł dokonać tej zbrodni. Myśl ta powraca do niego co chwilę, bo na miejscu zdarzenia zauważył w oddali tajemniczą postać. Czy to ona była sprawcą? Kto to mógł być? Jak to możliwe, że taka zbrodnia wydarzyła się w tym spokojnym miasteczku?

Choć powyższy opis początkowych wydarzeń mógłby sugerować, że książka ta będzie thrillerem lub powieścią kryminalną, to (na szczęście!) tak nie jest. Bo choć sprawa tajemniczego morderstwa przewija się przez całą książkę, to jest ona jedynie dodatkiem do tego, co jest wartością kluczową dzieła McCammona. O czym zatem jest ta powieść? O młodzieńczym życiu, w którym marzenia i pragnienia wydają się być tak możliwe do osiągnięcia. O beztroskim (no, nie zawsze) życiu dziecka, które pozbawione „dorosłych” problemów może żyć pełnią. Wreszcie o przyjaźni i przygodach, które stanowią esencję życia. O tym, że warto na zawsze pozostać dzieckiem.

Widzicie, jestem zdania, że na początku każdy z nas ma czarodziejską moc. Rodzimy się pełni cyklonów, płonących lasów i komet. Rozumiemy śpiew ptaków, umiemy czytać z chmur i dostrzegamy nasze przeznaczenie w ziarnkach piasku. Ale później miejsce w naszych duszach zajmuje nauka. Magia zostaje z nich wyświęcona, wybita, wyprana i wyczesana. Stawia się nas na prostej, utartej ścieżce i mówi o odpowiedzialności. Słyszymy, że jesteśmy już dość duzi. Każe się nam wreszcie dorosnąć, na miłość boską. A wiecie, dlaczego nam to mówią? Bo ludzie, którzy nas pouczają, boją się naszej nieokiełznanej młodości, bo nasza czarodziejska moc sprawia, że czują wstyd i tęsknotę za tym, czemu pozwolili rozsypać się w proch.

To właśnie jest największą wartością książki. Ta ciągła zachęta, do podtrzymania lub odnalezienia na nowo w sobie magicznej mocy, z którą każdy z nas się rodzi. Dzięki tej książce wraz z Corym i ja sam wracałem do swoich lat chłopięcych, lat magicznych, gdy wszystko było możliwe. Pamiętam, gdy dobrych kilka lat temu będąc tuż po dwudziestce rozmawiałem ze znajomymi i powiedziałem im, że nie chcę nigdy całkowicie dorosnąć. Że za żadne skarby nie dopuszczę do tego, by stracić w sobie tego pełnego fantazji chłopca, przed którym świat stał otwarty na oścież. Co zostało z tego po latach? Z niepokojem stwierdzam, że kilka mocnych słów z książki Roberta McCammona ustawiło mnie do pionu. Bo trudno mi nie zauważyć, że jednak gdzieś po drodze zgubiłem tego chłopca. Może nie tak zupełnie, ale mocno go stłamsiłem i prawie dogorywa jak niepodlewana róża, która wyrosła na betonie. Dlatego lektura „Chłopięcych lat” była momentami jak dostawa tlenu dla pacjenta z niewydolnością oddechową. Cóż – najważniejsze, że pacjent przeżył 🙂

Cory opowiada swoją historię po latach, gdy już jako prawie 40-latek wraca do rodzinnego miasteczka, po wieloletniej przerwie. Wraca, by nie zapomnieć. Wraca, by pamiętać. By zachować w sobie tę magię.

Potrzebne mi wspomnienie czarów, jeżeli kiedykolwiek zechcę je jeszcze odprawiać. Muszę wiedzieć. Muszę pamiętać. I chcę wam o tym opowiedzieć. (…) Wciąż są we mnie wspomnienia chłopięcych lat, spędzonych w tej zaczarowanej krainie. Pamiętam. I to już wszystko, co chciałem wam wyjaśnić.

A na te czarodziejskie wspomnienia składa się mnóstwo ciekawych i zabawnych historii, które autor opisuje bardzo barwnym językiem. Wywołuje to w czytelniku zaciekawienie i ciągłe zastanawianie się, co będzie dalej. Wiele z tych sytuacji może rozbawić do łez, a jeszcze więcej może przenieść Ciebie, Czytelniku, do swoich własnych wspomnień, które stały się częścią Twojej historii. Dlatego na książce powinno widnieć ostrzeżenie: „Uwaga! Ta powieść to prawdziwy wehikuł czasu” 😉 A Cory zachęca każdego: Pamiętaj!

Kończąc mam do Ciebie pytanie: Czy czujesz jeszcze tę magię? Czarodziejską moc, którą bez wątpienia posiadałeś (-aś) w dzieciństwie? Czy wciąż rozpiera Cię szaleńcza wyobraźnia? Mam dla Ciebie prosty test, który właśnie przyszedł mi do głowy. Co robisz, gdy patrzysz na siebie w lustrze? Czy zdarza Ci się robić głupie miny do siebie? Tak? Brawo, jesteś uratowany (-a). Nie? Hm, no cóż, być może jest jeszcze dla Ciebie jakaś szansa 😉

Nie spiesz się do dorosłości. Staraj się pozostać chłopcem tak długo, jak to tylko możliwe, bo gdy raz stracisz moc magii, na zawsze pozostaniesz żebrakiem szukającym jej okruchów.

Podsumowanie: Czy to holik?

Prawie. „Chłopięce lata” to świetna powieść, która zabrała mnie w fantastyczną wędrówkę po młodzieńczych latach Cory’ego Mackensona. Podróż ta momentami przeradzała się w moją własną wyprawę po krainie wspomnień, co często wywoływało szeroki uśmiech na mojej twarzy. I za to McCammonowi jestem wdzięczny. Ta pełna ciepła historia na pewno pozostanie w mojej pamięci.

Niestety trochę „Chłopięcym latom” zabrakło do ideału. Miałem odrobinę większe oczekiwania. Nie to, żeby książka była słaba. Co to, to nie, absolutnie! Tylko że moje wysokie oczekiwania wynikały z tego, że w tym roku jeszcze żadnej książki nie oceniłem najwyższą notą i miałem cichą (no, może nie taką znowu cichą) nadzieję, że „Chłopięce lata” to będzie TO! Niestety nie było, choć jest to naprawdę świetna książka, którą zdecydowanie warto przeczytać.

Ocena czytoholika: 4,5 / 5

Masz inne zdanie na temat tej książki? Podziel się nim w komentarzu 🙂

czytoholik

Człowiek wielu zainteresowań, pełen zapału i optymizmu. Prywatnie pasjonat nowych technologii, historii II Wojny Światowej oraz zapalony czytelnik kochający książki. Po godzinach zacięty gracz w squasha i futsal.